Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z... Andrzejem Słomą

Arkadiusz Dembiński
Człowiek-orkiestra. Felietonista, próbujący ocalić lokalną gwarę i ciętym piórem rozwiązujący ludzkie problemy. Muzyk. Spacerowicz, zakochany w swym mieście

Jak zdrowie?
- Oj, jestem unieruchomiony, bo złamałem kręgosłup. Byłem w szpitalu i tak nieszczęśliwie upadłem, że go sobie uszkodziłem. Poza tym miałem jeszcze zapalenie płuc. Jak widzisz, ze zdrowiem nie jest najlepiej. Mam teraz mnóstwo czasu, ale najgorsze dla mnie jest to, że niezbyt mogę chodzić i jestem, unieruchomiony w domu…

Dla Ciebie to wyjątkowo trudne, bo wielu wągrowczan kojarzy cię z felietonów w „Głosie Wągrowieckim” „Spacerkiem po mieście”, gdzie przez lata opisywałeś nasze miasto z perspektywy spacerowicza…
- „Spacerkiem…” zacząłem pisać od samego początku, czyli 1991 roku i pisałem przez jakieś 10 lat. Okazało się to dużym sukcesem, bo wystarczyło, że wytknąłem władzy jakieś nieprawidłowości, na przykład bałagan gdzieś na ulicy lub awarię oświetlenia i sprawa, której nie można było dotąd załatwiać, w trymiga była rozwiązana. Potem ludzie zaczepiali mnie na ulicy i prosili o interwencję w jakiejś swojej sprawie.

Były też „wongrówieckie lyry”. To były felietony pisane gwarą?
- Tak. Warto tu wspomnieć, że to nie była gwara wielkopolska, ale właśnie regionalna, trochę inna od tej typowo wielkopolskiej. Okazało się, że to gdzieś po rodzinnych domach ona jest pamiętana. Często dostawałem listy od ludzi z Wągrowca i okolicznych wiosek z takimi regionalnymi słówkami i wyjaśnieniami, co znaczą lub właśnie pytaniami, abym to ja je przetłumaczył. Próbowałem ocalić od zapomnienia ten charakterystyczny język.

„Spacerek…” kojarzył się z czymś jeszcze - słynną „balonówą”, czyli twoim charakterystycznym rowerem.
- Tak, miałem taki rower i jeździłem nim długo, aż mi go skradli. Dokładnie pamiętam kiedy to było - koniec lat 60-tych i pożar wągrowieckiego szpitala. Śmiałem się, że złodziej „pożyczył” sobie moją „balonówę”, żeby szybciej dojechać do pożaru…

I potem już był tylko spacerek…
- Tak.

Masz prawo jazdy?
- Pewnie wiele osób zaskoczę, ale… mam. Ba, miałem nawet samochód, malucha, tego pierwszego, ale jechałem nim chyba tylko raz. Szybko go sprzedaliśmy. Odtąd Wągrowiec oglądałem tylko z perspektywy pieszego. I wiesz, co? Tak widać znacznie lepiej. Takim byłem chodziarzem, że kiedyś gdzieś wlazłem w błoto i tak ubrudziłem buty, że nijak się można było ludziom na oczy pokazać i wyczyścili mi je w zaprzyjaźnionej… myjni samochodowej!

Jesteś wągrowczaninem z urodzenia.
- Urodziłem się w roku 1942 w domu, bo wtedy rodziło się w domu, dziś tam jest sklep „Big Star”. Zresztą kiedyś tam wszedłem i do zaskoczonej kobiety mówię: „a w tamtym kącie się urodziłem! Potem, już po wojnie, zamieszkaliśmy na Rynku. Tam było całe dzieciństwo i młodość. Potem, gdy założyłem rodzinę, to najpierw była ulica Jeżyka, potem Piątkowskiego i na koniec wylądowałem tu, na Libelta. A przy okazji, to właśnie przypomniała mi się anegdota związana z miejscem, gdzie dziś na Jeżyka jest wasza redakcja. W PRL-u, w czynie społecznym kładliśmy tam chodnik. Pięknie go położyliśmy, ale następnego dnia przyjechała jakaś ekipa i wszystko rozebrali, bo… ktoś zapomniał tam wcześniej położyć jakieś rury. To mnie zniechęciło do czynów społecznych na całe życie!

Jakie są Twoje ukochane miejsca w Wągrowcu?
- Jezioro Durowskie i cała promenada nad jeziorem. Napisałem o niej piosenkę.

Pamiętasz ją jeszcze?
- „Bo najpiękniej jest na promenadzie. Każda rzeźba też ci to powie. Stary Neptun cały w kaskadzie, jakby nad tym się zastanowił. I tylko myśli, czy nie uciec z morza w jeziora toń. Nie dziw się jemu, dziewczyno moja. Chodź, popatrz sama, podaj mi dłoń”. Tę piosenkę nagraliśmy w studiu „Antka Szprychy”.

No właśnie, bo byłeś znany nie tylko jako felietonista, ale i muzyk.
Tak. Grałem w słynnych „Kormoranach”, które zresztą działają do dzisiaj, a nie tak dawno obchodziły swoje 50-lecie. Ja grałem tam na gitarze i śpiewałem od 1965 roku do połowy lat 90-tych, gdy choroba zakończyła moją muzyczną karierę. Koncertowaliśmy nawet w Niemczech Zachodnich. A jak zaśpiewałem „Żeby Polska była Polską”, to nikt z obecnej tam Polonii nie tańczył, a ludzie płakali. A najlepsze było, gdy wróciłem do Polski z prezentami, głównie jedzeniem, którego w Polsce wtedy brakowało. I wtedy mój syn, patrząc na ten kolorowy stół mówi: Jednak ojciec to jest dobra rzecz!”.

Graliście też na weselach…
- Jedno pamiętam najbardziej. Skończyło się tym, że pan młody dał w zęby swojemu ojcu. Wtedy jedna rodzina się z imprezy wyniosła, a my graliśmy już tylko spokojnie i cichutko na akordeonie, tylko nucąc…

Byłeś też radnym, ale krótko.
- Jedną kadencję. I powiem szczerze, że tego żałuję. Polityka to bagno. Zwykły radny nic nie może, decyzje zapadają na klubie i sam radny jest tylko maszynką doi głosowania.

Mógłbyś mieszkać gdzieś indziej?
- Nie. Wągrowiec to moje miasto. Tu się urodziłem, Tu żyję. I tu chcę umrzeć…
Rozmawiał: Krzysztof Czapul

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wagrowiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto