Przewyższenia na trasie sięgają tu około 5 tysięcy metrów. Kowalczyk dystans pokonał jako 15 mężczyzna z czasem 11 godzin, 37 minut i 58 sekund.
- Bieg Granią Tatr zaczął nieśmiało kiełkować w mojej głowie już w 2013 roku, czyli od pierwszej edycji biegu, na której wraz ze znajomymi byłem wolontariuszem. Tatry już wtedy bardzo mnie urzekły i to był główny powód, dla którego myślałem o tym biegu. Wiedziałem jednak, że trasa jest bardzo trudna i nie można wystartować tak od razu. Decyzję o starcie podjąłem 2 lata temu podczas drugiej edycji, na której również byłem wolontariuszem. Kilka dni po tamtym biegu przeszedłem ostatni odcinek trasy, którego wcześniej nie znałem i wtedy byłem świadomy, co mnie czeka - wspomina Kowalczyk.
Jak wyjaśnia, aby móc wystartować w biegu w naszych najwyższych górach, zaczął startować w innych biegach górskich.
- Żeby móc wystartować w tegorocznej edycji, trzeba było spełnić warunek konieczny, czyli zdobyć punkty kwalifikacyjne, a które otrzymuje się za inne biegi. To i chęć nabycia doświadczenia przed biegiem było powodem, dla którego, poza chodzeniem po górach, zacząłem również startować w biegach górskich. Startowałem w górach, które znam i lubię, żeby czerpać z tego przyjemność.
W ten sposób nazbierało mi się 7 ultramaratonów, Bieg Ultra Granią Tatr był moim 8. Głównym założeniem nie było ściganie się z innymi uczestnikami, tylko czerpanie radości z pokonywania górskich szlaków. Nie chciałem się zniechęcić do gór poprzez zbytnie przeforsowanie organizmu - tłumaczy.
Jak jednak przekonuje biegacz, chęć rywalizacji na trasie momentami brała jednak górę.
- Myślę, że to po części spowodowało mój największy kryzys na biegu, który miał miejsce między 40 a 50 km, czyli przed najbardziej stromym podejściem. Miałem problemy z żołądkiem, zacząłem chwiać się na nogach i zaczęła się walka z kryzysem. Wszystko w tym momencie rozgrywało się w głowie. Zatrzymywałem się, opierałem o kamienie. Zacząłem sobie przypominać podstawowe założenia na bieg. Sięgnąłem po batona, który miałem przy sobie. Jadłem go chyba z pół godziny. Po pewnym czasie zauważyłem poprawę. Żołądek zaczął pracować. Nie wróciłem do dyspozycji sprzed kryzysu, ale i tak było na tyle dobrze, żeby z przyjemnością dotrzeć do mety. Z biegu jestem bardzo zadowolony, bo czas był lepszy o ponad godzinę od mojego planu minimum. Dużo satysfakcji dało mi również pokonanie kryzysu. Pewnie bez niego czas byłby lepszy, ale chyba nie byłbym aż tak bardzo zadowolony - wyjaśnia.
W tym roku Kowalczyk planuje już jedynie starty na krótszych dystansach.
Wybory samorządowe 2024 - II tura
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?