Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Co o programie 500+ sądzi pielęgniarka z wągrowieckiego szpitala?

Monika Dziuma
Pielęgniarka Mirosława Wichłacz twierdzi, że za 500+ rządowi należą się gratulacje.

Liczyła Pani kiedyś, ile dzieci przyjęła na oddział?

Nie. Przez te wszystkie lata trudno o dokładną statystykę. W latach 80. na świat przychodziło rocznie około 1500 dzieci. Dzisiaj blisko 500. Przełomem były lata 2016 i 2017, kiedy wprowadzono program 500+.

Faktycznie ludzie decydują się na dzieci dlatego, że mogą otrzymać pięć stówek?

Oczywiście mamy przyznają na ogół, że planowały to dziecko od dawna i tak dalej. Ale statystyki mówią same za siebie. W maju, kiedy rząd wprowadził program, ludzie zaczęli decydować się na dzieci. Po dziewięciu miesiącach, czyli w styczniu, nasz oddział pękał w szwach. Z resztą nie dotyczyło to tylko Wągrowca, choć u nas na świat przyszło w tym miesiącu aż sześćdziesiąt noworodków. Prowadzę swoje statystyki i widzę, jak słupki idą w górę. Tak wysoko poszły ostatnio w 2006 roku.

Dlaczego akurat wtedy?

W tym właśnie roku wprowadzono „becikowe”. Ludzie zaczęli planować dzieci, bo wiedzieli, że dostaną za nie pieniądze. Fakt jest taki, że wydatki związane z dziećmi są zawsze dużo wyższe. A jednak dodatkowe pieniądze kusiły...

Uważa Pani, że to dobrze, że rząd wspiera rodziny?

Oczywiście, że tak. Naszemu rządowi należą się gratulacje za wprowadzenie 500+. Do tematu należy podejść rzeczowo. Więcej noworodków to lepszy rozwój gospodarki. Chodzi tu o konsumpcjonizm. Rodzice dostają od rządu pieniądze, a następnie wydają je w sklepach, które odprowadzają do państwa podatki. Ostatecznie kasa ta znajduje się ciągle w budżecie, tylko jest w obiegu. Więcej noworodków to w przyszłości więcej miejsc pracy. Tak trzeba na to wszystko patrzeć. Nawet Jurek Owsiak przyznał na forum, że 500+ było świetnym posunięciem ze strony państwa.

Ale wiele starszych osób wyjaśnia, że oni nie mieli 500+, a wychowali dzieci.

Oczywiście, że tak. Ja sama mam dwójkę i nikt mi dodatkowych pieniędzy nie dał. Dostałam tzw. „rodzinne”, za które może mogłam kupić im buciki. Ale i ja i mąż pracowaliśmy, więc państwo uznało, że jesteśmy bogaci. Pamiętajmy, że kiedyś nie było takich długich urlopów macierzyńskich. Ja miałam 3 miesiące. Do tego dorzuciłam niewykorzystany urlop i wyszło pół roku. Dzisiaj mamy mogą spędzać ze swoimi pociechami rok. Ja, w momencie, kiedy powinnam wprowadzać moim do menu obiadki, musiałam wracać do pracy. Na szczęście bardzo pomogła mi teściowa.

Całą rozmowę przeczytasz w aktualnym wydaniu "Tygodnika"

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Debata prezydencka o Gdyni. Aleksandra Kosiorek versus Tadeusz Szemiot

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wagrowiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto