Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dziś dzień dziecka. Wspominamy nasze dzieciństwo. Jacy wówczas byliśmy?

Arkadiusz Dembiński
Co najbardziej zapamiętaliście z czasów dzieciństwa? Wspólne zabawy na podwórku? Zapach ciasta pieczonego przez mamę? A może pierwszy rower? I chociaż czasy się zmieniają i dzisiejsze dzieci pewnie by nas wyśmiały, wspomnienia są najcenniejszą rzeczą, jaką mogliśmy zachować z błogiej młodości.

- Jakim byłem dzieckiem? Na pewno byłem niejadkiem. Nie lubiłem także kiedy babcia czy ciotki starały się mnie przytulać i dawać całusy. Lubiłem za to obserwować przyrodę przez poniemiecką lornetkę - powiedział nam Zbigniew Tomczak z Łekna.

Jak dodaje, w czasach dzieciństwa miał mnóstwo pomysłów. - Wiele czasu spędziłem w kurniku, próbując nauczyć kury różnych sztuczek. Kiedy miałem jakieś 7 lat, zgubiłem się w Łeknie. Kiedy nie wracałem przez godzinę, dwie, trzy, rodzice podnieśli alarm i zaczęli mnie szukać. Znaleźli mnie... w kościele. Dziś nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego tam poszedłem. Może dlatego, że w kościele zawsze jest chłodno. Nie do końca mogę natomiast powiedzieć, że byłem grzecznym dzieckiem. Chyba w drugiej klasie podstawówki spróbowałem pierwszego papierosa. Kolega mnie poczęstował. Smak alkoholu też nie był mi obcy. Kiedy po jakiejś uroczystości goście się rozeszli, spróbowałem resztę z kieliszka. Bardzo mi nie zasmakowało. Cóż, każde dziecko chciało poznać świat dorosłych, więc pewnie nie byłem wyjątkiem - przyznaje z uśmiechem.

Zdecydowanie charakteru aniołka nie miał mieszkaniec Gołańczy Przemysław Ślipko. - Raz, w czasie gonitwy z chłopakami, ochlapałem błotem pośniegowym nauczycielkę. Trochę wytargała mnie za uszy - przyznaje i dodaje: - Za moich czasów, dzieciaki były inne. Bardziej zżyte, bardziej aktywne. Albo skakaliśmy po drzewach, albo chodziliśmy na haryndę do sąsiada. Goniliśmy się na placu zabaw, albo graliśmy w kapsle. Niedaleko mojego bloku znajdował się stadion. Kiedy widziałem z okien, że dwóch, trzech chłopaków próbuje grać w piłkę, zbiegałem do nich. I tak zawsze nazbierała się cała drużyna. Nie było komórek, a każdy mógł się umówić na daną godzinę, na przykład w szkole. Świetnie wspominam czasy jazdy na rowerze, a w późniejszym czasie na motorowerze - opowiada.

Wągrowczanka Ewelina Smolej swoje dzieciństwo wspomina jako... wieczne wycieczki. - Co niedzielę wraz z rodzicami chodziliśmy na spacer do lasu. Mieszkamy niedaleko, więc lubiliśmy takie wycieczki. Z rodzicami wiele podróżowałam. A to nad morze, a to w inne miejsce. Może właśnie dlatego w wieku 4 lat, postanowiłam sama wybrać się na przechadzkę. Szukało mnie wtedy całe osiedle, a ja spokojnie sobie spacerowałam ulicami miasta. Zdecydowanie nie byłam aniołkiem. Kochałam biegać po kałużach w kaloszach. Miałam też problemy z utrzymaniem czystej odzieży. Wokół było tyle pokus, nie zawsze czystych. A ja wszystkiego chciałam dotknąć. Jeśli chodzi o naukę, to na pewno nie byłam wzorową uczennicą. Ujmę to tak: zawsze miałam własny, odrębny pomysł na naukę - stwierdza z uśmiechem Ewelina Smolej.

Wągrowiecki muzyk Krzysztof Koniarek również uważa, że do najgrzeczniejszych dzieci nie należał. - Ruch był w moim życiu wszechobecny. Najchętniej grałem z chłopakami w piłkę czy w podchody. Każde boisko i łączka były nasze. Raz ganialiśmy się gdzieś po lasach i tak straciłem rachubę czasu, że do domu wróciłem bardzo, bardzo późno. No cóż, rodzice nie byli tym faktem zachwyceni - mówi z uśmiechem i dodaje: - Faktycznie, nie miałem jako mały chłopak dostępu do elektroniki, ale miło wspominam wieczory w domu. Z rodzicami i rodzeństwem graliśmy wtedy w gry planszowe. Za dużego wyboru nie było, ale najlepiej zapamiętałem „chińczyka” - opowiada Krzysztof.

Błogie czasy dzieciństwa wspomina także wągrowiecki przedsiębiorca Krzysztof Magdziarz. - Kiedy byłem dzieciakiem, to były gdzieś lata 50 i 60. Jak sięgam pamięcią, najwięcej czasu spędziłem grając z kolegami w piłkę nożną. Naszym takim ulubionym miejscem był stary poniemiecki cmentarz przy ul. Gnieźnieńskiej. Latem natomiast chodziliśmy nad skrzyżowanie rzek. Mieliśmy nawet zbudowaną specjalną kładkę, z której skakaliśmy na główkę. Mieliśmy wtedy pewnie mniej niż sto czterdzieści centymetrów wzrostu. Chętnie także jeździłem rowerem do lasku szkolnego przy ul. Skockiej. Zbierałem tam szyszki, którymi mama później rozpalała w piecu - wspomina.

Jak mówi, z czasów szkolnych najbardziej pamięta jedną sytuację. - To była lekcja języka rosyjskiego. W szkole obowiązkowo musieliśmy wychodzić na przerwę na boisko. A że była zima, zakładaliśmy czapki i kurtki. Kiedy wszedłem do klasy, zorientowałem się, że kurtkę zdjąłem, ale czapki już nie. Do dziś czuję, jak dostałem dziennikiem po głowie - wspomina.

Mniej więcej w tym samym czasie dzieckiem był gołańczanin Wojciech Osuch. Jak mówi, był zwyczajnym chłopakiem. - Oczywiście zdarzały się pewne wybryki, po których musiałem się tłumaczyć. Na przykład, kiedy grałem z chłopakami w piłkę przydarzyło mi się wybić szybę w oknie piwnicy sąsiada. W moich czasach dzieci nie miały zbyt wielu atrakcji. Pozostawało nam wspólne bieganie po podwórku. Najmilej pamiętam chyba smak lodów sprzedawanych na gałki. Kiedy mama wysyłała mnie na przykład po chleb, zawsze pytałem, czy mogę kupić sobie jedną. Zazwyczaj dostawałem przyzwolenie. W 1962 roku w naszym domu pojawił się telewizor. W całym bloku były tylko dwa, więc koledzy chętnie przychodzili do mnie oglądać filmy. Najbardziej lubiłem westerny i na przykład „Zorro” - wyjaśnia pan Wojtek.

ZOBACZ FILM - Kogo gwiazdy obserwują na portalach społecznościowych?

Źródło:Dzień Dobry TVN/x-news

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wagrowiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto