Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jan Kocoń z Gołańczy ma w sobie tyle wigoru co niejeden nastolatek

Monika Zaganiaczyk
Monika Zaganiaczyk
Pan Jan to sympatyczny senior, który naszą uwagę zwrócił już w czerwcu. Podczas II Biegu Gołanieckiej Kompanii Powstańczej był najstarszym uczestnikiem marszu z kijkami nordic walking. Poza tym jest śpiewakiem w chórze i szefem gołanieckich kombatantów

Podczas czerwcowego biegu w Gołańczy uwagę kibiców zwrócił starszy pan, który z uśmiechem na twarzy przeszedł linię mety 5-kilometrowego marszu z kijkami. Ten sam pan otrzymał nagrodę dla najstarszego uczestnika imprezy, która do dzisiaj zajmuje honorowe miejsce w jego salonie. Mowa o 84-letnim gołańczaninie Janie Koconiu, którego odwiedziliśmy w ostatnim czasie.

- Zawsze byłem taki, że wszędzie mnie było pełno. Tam gdzie inni jechali na rowerach, ja szedłem na piechotę. Sześć kilometrów do szkoły biegłem. Dużo grałem w piłkę, a szybkość zawsze siedziała mi w nogach - powiedział nam pan Jan.

Gołańczanin twierdzi, że do tej pory wszystko lubi załatwiać sam, bo wie, że zrobi to szybko i sprawnie. - Żona mnie o coś poprosi, to zaraz ruszam, by spełnić jej prośbę. Tylko zakupów nie lubię robić. Kiedy idziemy do kościoła, maja małżonka czasami traci po drodze siły. A ja lecę do przodu - przyznaje wesoło.

Pan Jan jakiś czas temu zaczął chodzić z kijkami. - Szczerze mówiąc oddałem je córce. Dzisiaj sami nie wiem dlaczego, bo szybko zaczęło mi ich brakować. Pożyczyłem je z powrotem - zdradza.

Nasz senior szybko znalazł motywację do dalszych treningów. Jego syn zapisał go do udziału w II Biegu Gołanieckiej Kompanii Powstańczej.

- Żona stała się moim trenerem. Razem regularnie chodziliśmy na stadion w Gołańczy, gdzie ja chodziłem w kółko, a Janka liczyła mi na zegarku czas. Muszę się pochwalić, że nieźle mi to wychodziło. Podczas jednego wyjścia okrążałem stadion pięć razy. Jedno kółko ma czterysta metrów. Czasy miałem całkiem przyzwoite, postanowiłem, że nie zrezygnuję z udziału w marszu. Musiałem bronić gołanieckiego honoru - wyjaśnia.

Jak dodaje, tuż przed samym startem dwukrotnie pokonał jego pięciokilometrową trasę, by się sprawdzić.

- Kiedy wystartowaliśmy, czułem się jak młody chłopak. Nie zwracałem uwagi na innych zawodników. Nie szedłem, a dosłownie biegłem. Kijki służyły mi tylko do tego, by nabierać jeszcze szybszego tempa i by utrzymać równowagę. Byłem z siebie bardzo dumny, tym bardziej, że byłem drugim najszybszym mężczyzną z gminy Gołańcz. Musiałem pokazać sobie i innym, że mam w sobie jeszcze dużo energii. No i pokazałem ludziom z Wągrowca, że w Gołańczy też mamy dobrych zawodników. I to uczucie, kiedy nieśli mnie na rękach na mecie. Tego nie da się opisać słowami. Zatkało mnie w środku z emocji - dodaje.

ZOBACZ TAKŻE

Chociaż w tej chwili pan Jan zawiesił treningi, już zapowiedział, że na wiosnę rusza z jeszcze większą energią. Co więcej, jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, z pewnością zobaczymy go także jako uczestnika marszu w przyszłym roku.

Jan Kocoń, choć czuje się gołańczaninem, pochodzi z okolic Żywca. - Wychowałem się w rodzinie wielodzietnej. Oprócz mnie rodzice mieli jeszcze dziesięcioro dzieci. Jeszcze przed wojną, w 1938 roku moi rodzice wyjechali do Stołężyna pod Wapnem. Tam mieszkaliśmy zaledwie dwa lata, bo w 1940 roku zostaliśmy wysiedleni do miejscowości Chrzanów koło Lublina. Tam byliśmy do kwietnia 45 roku. Starszemu rodzeństwu udało się wyjechać do Niemiec, gdzie zostali. Ja byłem jeszcze małym chłopcem. Kiedy po wojnie wróciliśmy do Stołężyna, właściwie zaczynaliśmy wszystko od nowa. Chociaż byłem dzieckiem, pomagałem w odbudowaniu gospodarstwa, które zostało całkowicie zdewastowane. Poszedłem do szkoły dopiero w wieku 9 lat - wspomina Jan Kocoń.

- Zajmowałem się wszystkim. Byłem hydraulikiem, murarzem, spawaczem, budowałem i wykańczałem domy. W 1961 roku ożeniłem się. Janka także jest ze Stołężyna. Na początku razem zamieszkaliśmy właśnie w Stołężynie, a że wiele mojej rodziny mieszka w Szczecinie, pojechaliśmy tam z całą rodziną, bo miałem już wówczas trójkę dzieci, na stałe. Pracowałem tam przez pięć lat - wyjawia.

Jak mówi, cała rodzina zaczęła się już zadomawiać w Szczecinie, jednak los sprawił, że trzeba było wracać. - Teść nagle zmarł, a teściowa bardzo zachorowała. Musieliśmy wrócić, by się nią opiekować. Teście byli w trakcie budowy dla siebie domu w Gołańczy. Teść nie doczekał jego wykończenia, więc ja się tym zająłem. Później w nim zamieszkaliśmy i mieszkamy do dzisiaj - tłumaczy.

- Na co dzień mieszkamy sami. Czas spędzamy wspólnie. Kiedyś sporo podróżowaliśmy, bo moja żona organizowała przez kilkanaście lat wycieczki. Oboje jesteśmy członkami chóru emerytów i chóru kościelnego. Cieszymy się, że mamy siebie i że nasze wnuki osiągają sukcesy. To nasze szczęście - mówi 84-latek.

Warto zaznaczyć, że Jan Kocoń jest prezesem Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych w Gołańczy.

- Kiedyś to mieliśmy około 160 członków. Ale ci powymierali i dziś zostało nas już około czterdziestu. Mam swoje biuro w urzędzie, a z członkami związku spotykamy się regularnie raz w miesiącu. Niestety jestem jednym z tych, którzy pamiętają okrutne czasy wojny. Do dziś pamiętam, jak dosłownie na moich oczach rozstrzelane zostały dwie młode Żydówki. Miałem zaledwie kilka lat, bawiliśmy się w pobliżu ich domu. Nam żołnierze nic nie zrobili, a im przystawili karabin... Takich widoków się nie zapomina, choć bardzo by się chciało - zawiesza głos.

Jan Kocoń z Gołańczy ma w sobie tyle wigoru co niejeden nastolatek

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wagrowiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto