Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jego szpik na ratunek DZIECKU!

Jarek Ziółkowski
Zarejestrował się spontanicznie, za kilka dni odda swój szpik małemu pacjentowi

Każdego roku w Polsce ponad trzy tysiące osób zaczyna chorować na nowotwory krwi. Dla części chorych jedyną nadzieją jest przeszczep szpiku kostnego. Aby szpik pasował do chorego, muszą się zgadzać antygeny HLA, czyli białka występujące na powierzchni komórek. Niestety. Pomimo wielu kampanii potencjalnych dawców cały czas brakuje. Wśród mieszkańców naszego powiatu są potencjalni dawcy. Jednak już za kilkanaście dni swój szpik kostny odda niespełna 30-letni nauczyciel języka angielskiego Mateusz Smoleń.

- Decyzja o zostaniu potencjalnym dawcą była spontaniczna - przyznaje. - Był rok 2007, czasy, kiedy oddawało się krew, żeby mieć zwolnienie z zajęć. Pewnego dnia wspólnie ze znajomymi udaliśmy się do centrum krwiodawstwa. Okazało się, że była tam też pielęgniarka, która zachęcała do zostania potencjalnym dawcą. Zawsze lubiłem zgrywać odważnego więc bez wahania się zgodziłem - dodaje z uśmiechem.

Na tym wszystko się skończyło, po jakimś czasie pan Mateusz dostał tylko pismo, że jest zarejestrowany jako dawca. - Przez jakiś czas nawet o tym zapomniałem. Wtedy nie było to tak popularne jak dziś. Zapadła kilkuletnia cisza - wspomina. Niespodziewanie w listopadzie ubiegłego roku zadzwonił telefon. Pracownicy ośrodka dawców szpiku zapytali, czy pan Mateusz nadal może oddać swój szpik.

- Moja reakcja była bardzo entuzjastyczna, od razu wiedziałem, że się zgodzę. Serce chciało mi wyskoczyć, uśmiech nie znikał, a łzy same poleciały - wspomina.

Od listopad, aż do minionego poniedziałku nauczyciel przeszedł serię badań. Za każdym razem pobierano kilka probówek krwi, robiono EKG, USG. - Mówi się, że dawca jest najlepiej przebadanym pacjentem w całym szpitalu - uśmiecha się mężczyzna po czym dodaje : - Takie badania trwają dość długo, na ostatnich byłem od godziny 9. do 15.

Czas płynie jednak w miarę szybko, gdyż wszystko odbywa się w miłej atmosferze. Przede mną jeszcze dwie autotransfuzje. Będę oddawać krew sam dla siebie. Każda z porcji zostanie mi podana podczas zabiegu 12 lutego. Nauczyciel angielskiego wie dziś tylko tyle, że jego szpik kostny trafi do małego pacjenta ze szpitala dziecięcego w Krakowie. - Więcej wiedzieć nie będę przynajmniej przez rok. Zgodnie z prawem dopiero po 12 miesiącach - jeżeli druga strona wyrazi taką chęć - można dowiedzieć się kto był dawcą/biorcą. Oczywiście wyrażę taką chęć - mówi.

O zabiegu pobrania szpiku kostnego krąży wiele mitów. Co na to pan Mateusz? - Są dwie metody pobrania. Pierwsza polega na tym, że „wypędza się” szpik z kości do krwi i pobiera jego komórki przez filtrację. Reszta wraca z powrotem do naszego ciała.

Taki zabieg nie jest straszny, siedzi się w fotelu, a krew krąży poza organizmem. Robi się tak w 80 proc. Pozostałe 20 proc. przeprowadza się na znieczuleniu około 30 centymetrową igłą wbitą w talerz kości biodrowej. W ten sposób pobiera się żywy szpik Jestem w grupie 20 procent. Jest więcej strachu, ale zabieg nie jest w zasadzie bolesny, pozostaje jedynie dyskomfort - tłumaczy pan Mateusz.
Czy bardzo się stresuje?

- Oczywiście, ale powtarzam sobie, że moje nerwy to dziecinada w porównaniu z tym co przeżywają rodzice tego dziecka. W sumie bardziej stresuje się za małego pacjenta niż siebie. Mam nadzieję, że wszystko się u niego ułoży - wyjaśnia.

Rodzina nauczyciela wiedziała, że jest zarejestrowany jako potencjalny dawca, ale nie przypuszczała, że telefon z informacją, że może oddać swój szpik kiedyś zadzwoni. - Rodzina przyjęła moją decyzję z dystansem. Zaczęły się wizje, obawy, czytanie bzdur w internecie. Po dziś dzień nie najbliżsi nie oswoili się do końca z tą myślą. W poniedziałek dostałem pismo od lekarza, który będzie wykonywał zabieg, że zagrożenie jest niewielkie i wynika szczególnie ze znieczulenia.

Rodzice obawiają się, że stanie się coś złego, pytają dlaczego nie każdy się zarejestrował. Jest jednak osoba, która na mnie czeka, a ja nie mam zamiaru się wycofywać, poza tym termin do kiedy mogłem to zrobić minął w poniedziałek - przyznaje pedagog.

Pan Mateusz od początku może liczyć na fachową pomoc pracowników oddziału hematologii w poznańskim szpitalu przy ulicy Szamarzewskiego. - Teraz już oni kierują całym przedsięwzięciem, jest też lekarz, który ma ze mną stały kontakt, zajmuje się wszystkim co mnie czeka, niczego nie muszę już załatwiać.

Wychodząc z badań hematolog zapytał mnie ponownie czy na pewno chcę oddać mój szpik, czy na pewno się nie rozmyśliłem, a może potrzebuję psychologa. Na dwa pierwsze pytania odparłem bez wahania „tak”. Wiem, że jestem na to gotowy!

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wagrowiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto