Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niezatapialny bar. Wiesz o który chodzi?

Monika Dziuma
Przeczytaj rozmowę z Władysławem Smolejem- szefem baru "Arka"

Bar „Arka” jest kultowym miejscem spotkań w Wągrowcu. Skąd wziął się pomysł na jego otwarcie?
Zawsze marzyłem o stworzeniu takiego miejsca w naszym mieście. Pomysł wziął się chyba z bieżącej potrzeby. Chciałem otworzyć taki lokal, w którym ludzie będą mogli dobrze zjeść i odpocząć po pracy. Chyba mi się udało, przynajmniej na początku. Od podstaw budowałem ten budynek i aranżowałem wnętrze.

No właśnie, mówi Pan o jedzeniu. Dlaczego akurat kuchnia polska?

Ideą powstania „Arki” był lokal z piwem. Wszystko dlatego, że w 1992 roku, kiedy go otwierałem panował w Polsce trend na piwo. Oczywiście też chciałem je mieć u siebie. Kuchnia polska, bo tak było od początku. Założenie było takie, by każdy mógł u nas zjeść swojski obiad. Pizza czy kebaby stają się hitem, ale ludzie po jakimś czasie się nimi przejadają. A ja mam kotlet schabowy, ziemniaki, golonkę czy pomidorową. Czy ktoś się nimi kiedykolwiek przeje? Ja sam też uwielbiam polską kuchnię.

A skąd wzięła się nazwa?
Wymyśliła ją moja żona. „Arka”, bo jak Arka Noego miała być niezatapialna. 15 lutego będziemy obchodzili 25lecie jego powstania. Na pewno nie obejdzie się bez jakiejś imprezki (śmiech).

Jak Pan sądzi, dlaczego ludzie tak lubią przychodzić do baru?
Opowiem o latach dziewięćdziesiątych, bo właśnie wtedy „Arka” była kultowym miejscem. Przychodzili do nas głównie mężczyźni, choć kobiety również. A po co? A na przykład po to, żeby sobie pograć w bośkę, wypić wspólnie piwo i porozmawiać o życiu. Oczywiście każdy ważniejszy mecz oglądaliśmy tutaj wspólnie.

A jak jest dzisiaj?
Wciąż przychodzą do nas klienci i to w różnym wieku, ale gdzieś coś się zepsuło. Tłumaczę sobie to tym, że dzisiaj ludzie nie mają już tyle czasu na przesiadywanie w barze co kiedyś. Dziś każdy goni za pieniądzem i pracuje do późna. Wtedy nie chce się już wychodzić z domu. Choć w karty już się tutaj nie grywa, mecze wciąż oglądamy na ekranie telewizora w barze.

Co zmieniło się w barze przez te wszystkie lata?
Pamiętam np. jak można było w lokalu palić papierosy. Dzięki Bogu wprowadzono zakaz. Dawniej było tu tyle dymu, że mimo że ktoś nie palił, żona w domu i tak wystawiała go na balkon, kiedy wrócił z „Arki” (śmiech).

O czym najczęściej rozmawia Pan z klientami?
Bardzo wiele osób znam bardzo dobrze, bo przychodzą tutaj od wielu lat. Wtedy porusza się wszystkie tematy: pogodę, politykę, problemy w rodzinie. Niektórzy traktują mnie jak psychologa. Zwierzają się ze swoich problemów, proszą o poradę. Barman musi przede wszystkim umieć słuchać.

A zdarzyły się tu jakieś zabawne sytuacje?

Zabawne? Zależy dla kogo (śmiech). Nie raz przyszła tutaj jakaś zdenerwowana kobieta, by wyciągnąć męża do domu. Krzyczała przy tym, że mamy dożywotni zakaz obsługiwania tego pana. Nam było do śmiechu, ale temu facetowi to już nie za bardzo (śmiech).

Cofnijmy się teraz w czasie. Co Pan robił przed 92. rokiem? Rozumiem, że pochodzi Pan z Wągrowca?
Nie. Pochodzę z Damsławka, a przez jakiś czas mieszkałem w Poznaniu. Do Wągrowca przeprowadziliśmy się wraz z żoną w 1975 roku, tuż po ślubie. Wybraliśmy akurat to miejsce, bo tutaj oboje pracowaliśmy. Z resztą, Wągrowiec zawsze nam się podobał. Przed otworzeniem „Arki” pracowałem w PBR-olach. Zawsze też interesowałem się muzyką. Byłem muzykiem - samoukiem. Miałem nawet swój zespół muzyczny. Tuż przed otwarciem „Arki” prowadziłem w piwnicy wągrowieckiego MDK pub „Labirynt”.

Grał Pan na jakimś instrumencie w zespole?
Owszem. Na gitarze basowej. Zespół, który założyłem z Gustawem Gościniakiem nosił nazwę „Mini Max”. Ja grałem, a Gustaw śpiewał. Byliśmy wtedy bardzo popularni. „Obskakiwaliśmy” wszystkie wesela i zabawy w całym powiecie. W niedzielę rano wracaliśmy z wesela, a wieczorem graliśmy już na wiejskiej imprezie.

A dzisiaj? Jak spędza Pan wolny czas?
W pracy spędzam mnóstwo czasu, ale zawsze wygospodarują go sobie również na przyjemności. Jestem ojcem czwórki dzieci i dziadkiem pięciorga wnuków. Mam więc co robić (śmiech). W wolnych chwilach uwielbiam wycieczki rowerowe. Zarówno te po powiecie jak i te dalsze. W to lato wraz z moim dobrym kolegą Rysiem wybraliśmy się na jednośladach aż do Lednicy. Lubię także podróże. Zwiedziłem już wiele krajów europejskich i myślę o Ameryce, a konkretnie o Kanadzie. Jestem również członkiem wągrowieckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Należę do sekcji języka angielskiego, komputerowej, strzeleckiej i chodzę na basen. Jak widać, nie jestem zwolennikiem leżenia przed telewizorem (śmiech).

A jakie jest Pańskie największe marzenie?
Chciałbym, kiedy będę już na emeryturze, kupić sobie jakiś motocykl. Marzę o chopperze. Kiedyś miałem już motocykl, ale z uwagi, że miałem dużo obowiązków, porzuciłem tę pasję. Mam nadzieję, że spełnię swoje

marzenie. W końcu do przejścia na emeryturę został mi już tylko rok (śmiech).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wagrowiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto