Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pochodząca ze Skoków Maja Giżycka- Różalska o swojej pracy w fundacji "Gajusz"

Monika Zaganiaczyk
Monika Zaganiaczyk
Aleksandra Wilk - Przybysz
Pochodząca ze Skoków Maja Giżycka- Różalska pracuje w fundacji Gajusz. Jej podopieczni - maluchy - niejednokrotnie po raz pierwszy są tam traktowani po królewsku. Są najważniejsze, utulone, warte uwagi... To tak mało, a zarazem tak wiele

Wychowała się Pani w Skokach. Lubi Pani wracać w te strony?
Moi dwaj bracia i ja wychowaliśmy się w Skokach. Tu cała nasza trójka skończyła podstawówkę. Rodzice nadal tu mieszkają. Są lekarzami w skockiej przychodni. Już od ponad czterdziestu lat. Mieszkam nieopodal - w Poznaniu. Często i chętnie wracam w rodzinne strony. Kiedy byłam dzieckiem, często z rodzicami jeździliśmy do Wągrowca na większe zakupy. Jako kilkulatka uważałam, że to taka wyprawa do „dużego miasta” :-) A moje Skoki? To miejsce, które kojarzy mi się z beztroską lata na działce w Karolewie, parkiem przy domu i oczywiście z zespołem „Skoczki 93” - fantastyczną przygodą mojego dzieciństwa.

Pracuje Pani w Fundacji Gajusz. A wcześniej? Czym się pani zajmowała?
Pracowałam w biurze prasowym w urzędzie marszałkowskim w Zielonej Górze. To była praca, które wiele mnie nauczyła. Łączyła moje dwie pasje - polonistykę i public relations. Potem urodziło się dwoje moich dzieci. Na 6 lat odłożyłam wtedy plany zawodowe, żeby cieszyć się codziennością z nimi, uczyć je w domu, być razem. Dziś, kiedy dzieci są już w zerówce, wróciłam do pracy. Jestem pośrednikiem dobra. Biorę dobro od tych, którzy chcą się nim podzielić i zanoszę osieroconym maluchom, które tego dobra od dorosłych bardzo potrzebują. Dobrem, którym możemy się podzielić są chociażby: czas, talent, dobra materialne, kontakty czy znajomości.

Jak więc doszło do tego, że pracuje Pani w fundacji?
7 lat temu, z kilkumiesięczną córką na ręce przeczytałam artykuł o pewnej mamie, która podczas pobytu w szpitalu ze swoim nowo narodzonym synkiem była świadkiem samotnego odchodzenia dziewczynki z izolatki obok. Mała Paulinka miała 2 lata. Walczyła z białaczką. Do szpitala trafiła z domu dziecka. Nie odwiedzał jej nikt. Bohaterka artykułu nie mogła jej pomóc, nie mogła bowiem opuścić izolatki swojego syna, bez narażania jego życia. Chłopiec miał wadę szpiku. Jego stan się pogarszał, a dawcy do ratującego życie przeszczepu wciąż nie było. Lekarze radzili się żegnać. Wtedy mama - na przekór diagnozom - uwierzyła, że to jeszcze nie koniec. Modliła się o cud. Postanowiła, że jeśli je syn przeżyje, ona zajmie się tym, by dzieci takie jak mała Paulinka nie cierpiały w samotności. W ciągu kilkunastu dni wyniki badań jej dziecka wróciły do normy. Synek wyzdrowiał. Krótko po opuszczeniu szpitala mama odebrała z sądu dokumenty potwierdzające rejestrację fundacji. Mały chłopiec z artykułu to Gajusz, kończy w tym roku prawo, a jego dzielna mama to Tisa Żawrocka - Kwiatkowska, od 21 lat prezes Fundacji Gajusz, Dama Orderu Uśmiechu. Jestem szczęściarą, bo to dziś moja szefowa. Odległość między Łodzią a Poznaniem nie ma dla mnie znaczenia. To była miłość od pierwszego przeczytania.

Proszę przybliżyć naszym Czytelnikom historię i ideę Fundacji Gajusz.
Kiedy Tisa zaczynała swoją działalność miała 28 lat, troje małych dzieci, nie miała pieniędzy ani zielonego pojęcia, jak się prowadzi fundację. Miała w sobie natomiast wielką niezgodę na dziecięcą samotność. Zaczynała od zera. Wiedziała, że potrzebny jest Pałac - hospicjum stacjonarne dla osieroconych dzieci. Koszt: 4 mln zł. Rozpoczęła zbiórkę i pod zastaw swojego mieszkania wzięła kredyt na pierwszą część prac. Jej szalony pomysł wsparło ponad 500 firm i osób z całej Polski. Wnętrza zaprojektowali studenci ASP, w pracach budowlanych pomagali więźniowie. Udało się. W Pałacu mieszkają dziś małe Księżniczki i niewielcy Księciuniowie. Dba o nich liczna Świta. Ich zdrowie jest w najlepszych rękach, a pomoc przychodzi natychmiast, bo za ścianą bajkowych komnat skrywa się dyżurka nadwornych lekarzy i pielęgniarek. Książętom służą wiernie ci, którym skradły serce: opiekunki, rehabilitanci, wolontariusze. Książęta panują nam miłościwie, bo Pałac to miejsce pełne miłości. Tutaj po długiej, trudnej i często samotnej wędrówce znalazły dom. Są Książętami, bo w Pałacu (często po raz pierwszy w życiu) są najważniejsze, utulone, warte uwagi. Czasem muszą opuścić Pałac, ruszyć np. na operację. Nigdy nie będą już jednak same. Przy szpitalnym łóżku czuwać będzie dzień i noc ulubiona opiekunka. Będzie szeptać do ucha słowa otuchy, tulić i koić ból w zastępstwie rodziców, których zabrakło.
Książęta z naszego Pałacu nie żyją długo. Razem możemy sprawić, by żyły szczęśliwie. Najszczęśliwiej jak się da.

Hospicjum wielu ludziom kojarzy się ze śmiercią... Jak Pani do niej podchodzi?
Myślę jednak, warto uświadomić sobie, że w hospicjum toczy się życie. Normalne, codzienne. Książęta jak wszystkie inne dzieci chcą się bawić, taplać w wodzie, malować, cieszyć spacerem, tulić, słuchać bajek. Na YouTube jest fragment programu o fundacji „Odczaruj hospicjum”, gorąco polecam. Mówi o tym, że w hospicjum nikt nie celebruje śmierci. Chodzi o to, żeby krótkie życie, które jeszcze trwa, było jak najpiękniejsze. W tym pomóc może każdy. Zapraszam na www.gajusz.org.pl W kwietniu szczególnie zachęcam do przekazania nam 1% swojego podatku, bo (jak głosi jedna z naszych naczelnych zasad) samotność nie jest dla dzieci.

Proszę opowiedzieć, gdzie Pani mieszka? Ma Pani rodzinę? Co lubi Pani robić w wolnym czasie?
Mieszkam w Poznaniu, z mężem i dwojgiem dzieci - Helenką i Jankiem. Lubię ucieczki od cywilizacji, angielski humor, poetów piosenki i muzykę świata. W wolnym czasie lubię się (dla odmiany) nie spieszyć :)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na wagrowiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto