Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rocznica Rzezi Wołyńskiej. Osoby, które przeżyły tamte wydarzenia następnie zamieszkały także z Wielkopolsce, w okolicy Wągrowca

Arkadiusz Dembiński
Arkadiusz Dembiński
W 1943 roku doszło do Rzezi Wołyńskiej. Ci, którzy przeżyli tamte wydarzenia osiedlili się następnie także w Wielkopolsce. Swoimi wspomnieniami dzieli się z naszymi dziennikarzami
W 1943 roku doszło do Rzezi Wołyńskiej. Ci, którzy przeżyli tamte wydarzenia osiedlili się następnie także w Wielkopolsce. Swoimi wspomnieniami dzieli się z naszymi dziennikarzami IPN
11 lipca 1943 r. oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) zaatakowały polskie wsie na Wołyniu. Zginęło kilkadziesiąt tysięcy Polaków. Osoby, które przeżyły tamte chwile następnie zamieszkały w różnych stronach Polski, w tym także w Wielkopolsce pod Wągrowcem. Na przestrzeni lat dzieliły się one wspomnieniami z tamtych wydarzeń z dziennikarzami Naszego Miasta.

Spis treści

Wśród osób, które mieszkały niegdyś na Kresach, a następnie zamieszkały pod Wągrowcem są Helena i Tomasz Głos z Sienna pod Wągrowcem. Małżeństwo poznało się pod Wągrowcem. Swoimi wspomnieniami podzielili się z nami z okazji jubileuszu 65-lecia małżeństwa, w 2019 roku. Oto ich relacja...

Przeżyli Rzeź Wołyńską. Poznali się w Wielkopolsce

Oboje urodzili się na dalekich Kresach, nieopodal dawnej granicy pomiędzy Polską a Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich, na Ziemi Wołyńskiej. - Wówczas jednak się nie znaliśmy. W 1939 roku zarówno ja, jak i Tomasz mieliśmy po 10 lat - wspominała pani Helena.

Zobacz film: Krzesimir Dębski o Wołyniu

od 16 lat

Ojciec pani Heleny Bolesław Miłopolski, jak wspomina kobieta, niegdyś był wojskowym, ułanem, za zasługi dla kraju otrzymał ziemię pod miastem Równe.

- W okolicy grunty dostali także inni byli wojskowi. Z jednej strony mieliśmy osadę polską, z drugiej ukraińską. Przed wojną wszyscy żyliśmy w zgodzie. Ukraińców zapamiętałam jako bardzo sympatycznych i gościnnych. Kontakt z nimi miałam każdego dnia, służba u nas w domu była właśnie ukraińskiego pochodzenia. Choć nie byli bogaci, byli bardzo weseli i mili - wspominała pani Helena.

Helena i Tomasz Głos z Sienna urodzili się na Kresach, na Ziemi Wołyńskiej... Poznali się jednak z Wielkopolsce. Swoimi wspomnieniami dzielili z naszymi dziennikarzami w 2019 rokuArkadiusz Dembiński

Jej, jak i jej najbliżej rodziny, nie spotkało nic złego ze strony ukraińskich sąsiadów. - W 1939 roku wkroczyli Rosjanie. Natychmiast nas „rozkułaczyli”. Tak wyjaśniali zabór majątku należącego do mojej rodziny - wspomina kobieta. Początkowo jednak nic nie wskazywało tego, co ma nadejść później. - W porę zostaliśmy ostrzeżeni właśnie przez naszą ukraińską służbę. Poinformowali nas, że rozpoczną się wywózki na Sybir. W naszym odczuciu było to jednoznaczne z karą śmierci... Ojciec postanowił nas ratować. Mnie i resztę rodzeństwa ukrył w domach biednych Polaków, mieszkających po sąsiedzku - opowiadała pani Helena.

Jak tłumaczy, warunki panujące w domu, w którym została umieszczona wraz z siostrą, były fatalne. Nie brakowało między innymi wszy. Jak wspomina kobieta, jej ojciec postanowił przedrzeć się do, będącej wówczas pod niemiecką okupacją, Częstochowy. Tu pracowała jego krewna, która dzięki studiom w Niemczech znalazła pracę w urzędzie. To od niej otrzymał podrobione dokumenty dla siebie i całej rodziny. Z nimi powrócił na Kresy.

- Do Polski miał nas przeprowadzić wynajęty przewodnik. Otrzymał pieniądze i złoto. Łącznie miał prowadzić grupę szesnastu osób. Niestety, jak się okazało, uciekł. Wówczas całą grupę przez granicę postanowił przeprowadzić ojciec. Prawie udało się przejść niepostrzeżenie. Na samej granicy napotkaliśmy jednak patrol niemiecki. Część osób, wbrew poleceniu ojca, aby położyć się na ziemi, zaczęła uciekać. Oni wpadli w ręce wojska. Nam udało się przejść - wracała pamięcią do tamtych wydarzeń pani Helena, która do końca wojny wraz z rodziną mieszkała na ziemiach okupowanej Polski.

Rozpoczęły się zbrodnie w okolicy Janowej Doliny

Ojciec pani Heleny z racji, że mówił płynnie po niemiecku znalazł zatrudnienie jako zarządca w niemieckim majątku. Po wojnie jej rodzina otrzymała gospodarstwo w Siennie, na którym dziś mieszka wraz z mężem, synem i jego rodziną. Losy pana Tomasza, który po wojnie zamieszkał w sąsiednim gospodarstwie, są zupełnie odmienne niż pani Heleny.

- Przed wojną mieszkaliśmy w Janowej Dolinie. Ojciec był technikiem budownictwa drewnianego. Żyliśmy skromnie. Mieliśmy praktycznie tylko dom i siebie. W Janowej funkcjonowała niegdyś kopalnia bazaltu. Gdy w 1939 roku wkroczyli Rosjanie, było ciężko. Brakowało jedzenia. Ojciec znalazł jednak pracę. Już jednak nie na kierowniczym stanowisku, lecz nadzorował pracę fizycznych robotników przy budowach - wspominała.

W 1941 roku miejsce Armii Czerwonej zajął Wehrmacht. Z czasem, jak opowiada pan Tomasz, do Janowej Doliny zaczęły docierać informacje o zbrodniach w okolicy.

- Mówiono, że zaczęli ginąć Polacy. Jeśli ktoś oddalił się po zmroku poza miejscowość, często już nie wracał - wyjawiał pan Tomasz.

W Janowej, która była sporą osadą, długo było jednak spokojnie. - Ukraińcy zapewne obawiali się zbrojnie wystąpić przeciwko społeczeństwu Janowej. Nie ze względu na Polaków, ale na ewentualną reakcję Niemców. W miejscowości stacjonowały bowiem dwa oddziały niemieckie. Ukraińcy zapewne obawiali się, że ewentualne wystąpienie zbrojne tak blisko wojsk niemieckich mogłoby spowodować poczucie ich zagrożenia, w efekcie krwawy odwet właśnie na nich ze strony wojskowych - dopowiada mężczyzna. W kwietniu 1943 roku jednak to się zmieniło. W nocy z 22 na 23 kwietnia miała miejsc rzeź ludności Janowa. Ukraińcy w końcu zaatakowali.

- U nas jednak większość osób nie ginęła od strzałów, czy uderzeń siekierami, choć i takie przypadki były, jak na przykład mord na czternastoletniej chorej dziewczynce, która znajdowała się w pobliskim szpitalu i 82-letnim lekarzu, który zdecydował się nie uciekać z resztą personelu, ale pozostać przy niej. Ukraińcy ich nie oszczędzili... Ich ciała z rozrąbanymi głowami znaleziono następnego dnia rano. Co do wydarzeń z nocy, to większość osób zginęła w płomieniach. Większość budynków była drewniana. Domy posiadały jednak murowane piwnice. To w nich wiele osób szukało schronienia. Okazały się pułapkami, miejscem z którego nie było jak wyjść, gdy Ukraińcy podpalili dom. Ojciec nam zakazał chować się w piwnicy. Gdy rozpoczęła się rzeź, całą rodzinę wyprowadził do pobliskiego lasu. A dalej szliśmy w okolice niemieckich okopów. W odległości około 100 metrów od nich położyliśmy się na ziemi i tak przeczekaliśmy do rana. Byliśmy na tyle daleko od Niemców, że żołnierze nie strzelali, a na tyle blisko, że Ukraińcy bali się podejść. Niestety, Niemcy nie przyszli z pomocą ludności polskiej. Zginęło tej nocy w Janowie około 600 osób. Nasz dom ocalał. Spędzaliśmy w nim czas tylko w ciągu dnia, bowiem każdej nocy szliśmy spać pod niemieckie okopy. Trwało to do czasu naszego wywiezienia przez Niemców na tereny okupowanej Polski - wspominał pan Tomasz.

Rodzina pana Tomasza na ziemiach polskich mieszkała do zakończenia zmagań wojennych. Po zakończeniu wojny, podobnie jak rodzina pani Heleny, także otrzymała ziemię w Siennie. Co więcej przez... miedzę ze swoją przyszłą żoną.

Wiesław Kassak wspominał prześladowania

O Wołyniu, o tym co wydarzyło się tam podczas wojny opowiadał także Wiesław Kassak, który następnie związał się z ziemią wągrowiecką.

Wydarzenia na Wołyniu przeżył Wiesław Kassak. Zmarł w 2017 roku. Spoczął w powiecie wągrowieckimArkadiusz Dembiński

Na świat przyszedłem 26 września 1931 roku. Moja rodzina miała gospodarstwo - wspominał: - Marianówka była specyficzną krainą. To miejsce, gdzie mieszały się nacje, kultury. Można powiedzieć, że powstała tam kultura, mająca nawet własną gwarę, tej nie rozumie dziś nawet moja siostra, która jest znacznie młodsza i urodziła się już tu, w Wielkopolsce - tłumaczyła wówczas Kassak.

W jego rodzinnej wiosce większość stanowili Polacy, co więcej spora część mieszkańców to byli krewni, w wiosce mieszkały także trzy rodziny żydowskie oraz kilka ukraińskich. Życie toczyło się spokojnie aż do wybuchu wojny. To z powodu tamtych wydarzeń pan Wiesław trafił ostatecznie w nasze okolice. Tereny, na których mieszkał pan Wiesław najpierw zajęli Rosjanie. Zaczęła się wówczas pierwsza fala prześladowań. W 1941 roku doszło do wojny pomiędzy Rosjanami Niemcami. Wołyń zajęli Niemcy.

- Powołali wówczas policję ukraińską. Zaczęły się prześladowania, początkowo jednak skierowane przeciwko Żydom. Zaczęły się ich wywózki. Pamiętam scenę, kiedy to wywożono jedną z rodzin. Zrozpaczona kobieta, Żydówka poprosiła mnie o śliwki, które akurat niosłem. Podałem im je. Zobaczył to Ukrainiec. Kazał mi od razu wsiadać na wóz, że także zostanę wywieziony. Nie wiedziałem wówczas o co chodzi. Zacząłem płakać, ale wsiadłem. Na szczęście całe zdarzenie widział sąsiad. Zawiadomił mamę. Ta przybiegła i uratowała mnie z opresji. Niestety. Wówczas wywieziony został także mój kolega. Podobno trafił do getta, jednak nie wiem do końca co z nim się stało - wyjaśniał nam pan Wiesław.

Z czasem zaczęły się prześladowania także Polaków, doszło do mordów. Rodzina pana Wiesława wydostała się. Pan Wiesław swoje dalsze życie związał z Rąbczynem, oddalonym o kilkaset kilometrów od rodzinnych stron.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na wagrowiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto