Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sąsiedzi jak anioły i tacy, którzy są w stanie zmienić życie w piekło... To wydarzyło się w Wągrowcu i okolicy

Arkadiusz Dembiński
Mieszkają najbliżej nas... przez ścianę czy po drugiej stronie płotu... Wśród nich są osoby, na które zawsze można liczyć, jednak zdarzają się i takie, które mogą zmienić nasze życie w koszmar. Jednych i drugich nie brakuje w naszym powiecie. Mowa o... sąsiadach.

Jak dobrze mieć sąsiada, Jak dobrze mieć sąsiada, on wiosną się uśmiechnie, jesienią zagada, a zimą ci pomoże przy węglu i przy koksie i sama nie wiesz, kiedy ułoży wam rok się - śpiewały „Alibabki”. Dowody na potwierdzenie tych słów cały czas mają miejsce także w naszym powiecie... choć także i u nas coraz częściej dochodzi do sytuacji, że praktycznie nie wiemy kto mieszka w sąsiedztwie...

W minionym tygodniu straż otrzymała zgłoszenie o pożarze w Podlesiu Kościelnym pod Mieściskiem. Dym jako pierwszy zauważył sąsiad poszkodowanej. Wezwał strażaków. - Przyczyną pożaru najprawdopodobniej był piec centralnego ogrzewania, wokół którego nagromadzono spore ilości materiału palnego w postaci śmieci, kartonów i drewna. Sporym utrudnieniem było dogaszenie i wyrzucenie na zewnątrz tlących się jeszcze materiałów palnych - relacjonują przedstawiciele wągrowieckiej straży pożarnej. „Nasi sąsiedzi to anioły” - tak o sąsiadach kilka miesięcy temu wypowiadali się członkowie rodziny Sławskich z Wągrowca. Powód? To właśnie sąsiedzi pospieszyli z pomocą chorej Weronice.

- Naszą wdzięczność trudno jest opisać słowami. Nasi sąsiedzi to anioły. To dzięki nim żyje Weronika. Tacy ludzie to skarb - nie kryła wdzięczności pani Jolanta, mama 24-latki. Pani Weronika choruje od urodzenia. - Córka cierpli na Zespół Freemana-Sheldona (zwany też Syndromem Gwiżdżącej Twarzy, charakteryzuje się typową dysmorfią twarzowo-czaszkową - dop. red.) oraz artrogrypozę (zwaną też wrodzoną sztywnością stawów - dop. red.). To choroby nieuleczalne. Jednak dzięki lekom można zmniejszyć ich uciążliwość. Niestety zdarzają się chwile, że córka traci przytomność. Jej serce przestaje bić. Tak było już kilkukrotnie. Ostatni atak miał miejsce w 2012 roku. Od tamtego czasu był spokój, aż do nocy z niedzieli na poniedziałek - wspominała w sierpniu tego roku pani Jolanta. - Wcześniej lekarze tłumaczyli nam, że do zatrzymania akcji serca może dojść kiedy temperatura ciała Weroniki przekroczy 37,5 stopni. Teraz jednak tak nie było. Nic nie zapowiadało ataku i zatrzymania akcji serca - wyjaśniał pan Mateusz, brat 24-latki.

Jak tłumaczył mężczyzna, gdy potrzebna jest pomoc, to rodzina nigdy nie jest sama. Zawsze może liczyć na pomoc... sąsiadów.

Tak było i w sierpniu tego roku. Dochodziła północ, kiedy Weronika nagle straciła akcję serca. - Byliśmy w szoku. Wiedzieliśmy jednak, że musimy szybko działać. Brat- Krzysztof rozpoczął reanimację siostry. Wezwaliśmy pogotowie. Ja tak jak stałem, gotowy już do spania, gdyż rano szedłem do pracy, pobiegłem co sił w nogach do sąsiadów po pomoc. U nas na ulicy wszyscy się znają. Wszyscy sobie pomagają. Wiedziałem, że mogę liczyć na ich pomoc. Dodatkowo mamy to szczęście, że w naszym sąsiedztwie mieszka małżeństwo wągrowieckich lekarzy - Maria i Edward Świerzyńscy oraz ratownik medyczny Mariusz Nowak. Wszyscy tej nocy byli u siebie w domach. Wszyscy natychmiast przyszli nam z pomocą. Pan doktor ruszył tak jak stał, gotowy także do snu, tylko po to, aby ratować Weronikę. Tak samo Mariusz Nowak. Po chwili za nimi dotarła także pani doktor Świerzyńska. W trójkę zajęli się moją siostrą, jeszcze przed przyjazdem pogotowia - relacjonował przebieg zdarzenia w rozmowie z dziennikarzem „Tygodnika” pan Mariusz.

Trzy lata temu sąsiad przyszedł z pomocą pani Zofii, mieszkającej w jednej z wiosek pod Mieściskiem. - Mężczyzna powiadomił policję, że z będącą w mieszkaniu kobietą nie ma kontaktu, a drzwi są zamknięte. Dyżurny natychmiast wysłał funkcjonariuszy. Policjanci na miejscu dowiedzieli się, że pani Zofia leży w łóżku i nie daje znaku życia. Jeden z mieszkańców oświadczył, że jeszcze godzinę wcześniej kobieta leżąc w łóżku dawała znaki machając ręką - informował wówczas Dominik Zieliński z policji. Policjanci wspólnie z sąsiadem doszli do wniosku, że nie można czekać. Trzeba działać szybko, aby ratować kobietę. - Policjanci nie czekali dłużej, wzięli do pomocy jednego z sąsiadów, który przyniósł łom i ciężki młot, po czym siłowo otworzyli drzwi do mieszkania - relacjonował policjant. Kobieta trafiła do szpitala. Jeszcze wcześniej sąsiedzi zawiadomili służby ratunkowe, zaniepokojeni faktem, że od dłuższego czasu nie widzą jednego z wągrowczan, mieszkających w tym samym bloku.

- Komenda otrzymała zgłoszenie od mieszkańca budynku wielorodzinnego, że od dłuższego czasu samotnie zamieszkujący sąsiad nie odpowiada na pukanie do drzwi - informował w 2013 roku przedstawiciel wągrowieckiej straży pożarnej. Służby ratunkowe weszły do mieszkania. Wągrowczanin trafił do szpitala.

Niestety nie zawsze tak jest. W naszym regionie nie brakowało także przypadków kiedy to sąsiad jest w stanie zamienić nasze życie w... piekło! Do niezwykle niebezpiecznej sąsiedzkiej sytuacji doszło kilka lat temu na wągrowieckim Berdychowie. Straż otrzymała wówczas telefon od mieszkańca wielorodzinnego budynku z informacją o tym, że nie chce mu się już żyć. Jak poinformował w rozmowie telefonicznej, odkręcił już kurki z gazem i na drugi świat chce zabrać ze sobą także... swoich sąsiadów. Pod wskazany adres natychmiast wysłano nie tylko zastęp straży, ale i patrol policji. Już na klatce schodowej strażacy i policjanci poczuli, że mężczyzna nie żartował. W budynku można było wyczuć zapach gazu. Nie czekając długo strażacy wspólnie z policjantami postanowili wyważyć drzwi. Wewnątrz mieszkania znaleziono leżącego na łóżku mężczyznę.- Kurki od gazu były odkręcone. Cały czas ulatniał się gaz. Wystarczyła iskra, aby doszło do wybuchu - relacjonował jeden ze strażaków, który brał udział w akcji. Gdyby doszło do zapłonu, wybuch mógł uszkodzić nie tylko mieszkanie mężczyzny, ale stworzyć zagrożenie także jego sąsiadom. O tym jak niebezpiecznie jest mieć pokłóconego sąsiada za ścianą przekonali się niegdyś mieszkańcy ulicy Bydgoskiej w Wągrowcu. To tu wybuchł pożar. Na szczęście dzięki szybkiej interwencji straży spłonęły tylko garaże. Ogień nie rozprzestrzenił się na inne budynki. Wszystko jednak wskazywało na to, że przyczyną pożaru jest... podpalenie. Ustalenia policjantów były jednak szokujące. Za pożarem stał jeden z mieszkańców ulicy, który podłożył ogień pod swój garaż i te należące do sąsiadów.

Niecodzienną wizytę sąsiada przeżyli także nasi czytelnicy z Prusiec. Ich sąsiad w ataku złości przyszedł do nich w odwiedziny z siekierą. Nie tylko groził im śmiercią, ale też zaczął...rąbać siekierą drzwi. Na szczęście nikt z domowników nie ucierpiał.

Sąsiedzi mogą być też powodem dziwnych sytuacji. Niecodzienne zgłoszenie kilka lat temu otrzymali wągrowieccy policjanci.

- Zadzwoniła do nas kobieta, którą obudziło dobijanie się do drzwi przez nieznanego mężczyznę - informowała przedstawicielka policji. Pod wskazany adres został wysłany patrol. Funkcjonariusze zastali na miejscu mężczyznę, który usilnie próbował dostać się do środka. Był przekonany, że to... jego dom. Wielkie było jego zdziwienie, gdy z błędu wyprowadzili go policjanci. Jak się okazało mężczyzna był pod wpływem alkoholu. To nie pierwszy taki przypadek w Wągrowcu.

Kilka lat temu na komendę zadzwonił przerażony wągrowczanin z informację, że po jego mieszaniu chodzi nagi mężczyzna. Jak się okazało ten po imprezie pomylił także mieszkania...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wagrowiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto