Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Tutaj jest całe moje serce" - rozmowa z Krystyną Willisch, szefową Willisch Cafe w Wągrowcu

Alicja Tylkowska
Alicja Tylkowska
Willisch Cafe - ta marka jest znana w Wągrowcu, ale nie tylko. W tym roku firma obchodzi 40-lecie istnienia. O rozmowę na jej temat poprosiliśmy szefową, Krystynę Willisch

W tym roku kawiarnia/restauracja pod szyldem Willisch Cafe w Wągrowcu obchodzi 40-lecie istnienia na rynku. O początkach działalności i czasach teraźniejszych rozmawialiśmy z Krystyną Willisch, szefową firmy.

Czy biznes gastronomiczny był pierwszym Pani pomysłem na życie?
Nie. Ten biznes zrodził mi się w głowie w trakcie mojej działalności. Zaczęłam ją w 1983 roku, czyli równo 40 lat temu. A zaczynałam bardzo prozaicznie. Miałam taką fajną koleżanke, ona mieszkała w Chodzieży, ale miala swoje lody z automatu w Gołańczy. Zaprosiła mnie do siebie i mówi do mnie "słuchaj, a może w Wągrowcu byś coś takiego otworzyła?". I mi się wtedy zapaliło takie zielone światełko i powiedziałam jej, że jak nie zobaczę, to nie mamy o czym mówić. Więc pojechałam, zobaczyłam i stwierdziłam, że pomysł mi się podoba. U mnie, kiedy jest jakiś pomysł, to ja muszę tak długo drążyć, aż coś z tego będzie. Generalnie, to nie myślałam o tym wcześniej, ale ona jakoś tak przekonująco mówiła. No i pomyślałam "a czemu nie?!"

Pomysł zaczął się realizować?
Tak. Mieliśmy tutaj taką werandę, w tym miejscu, gdzie dziś jest lodziarnia i jakiś przebłysk był, że może właśnie tutaj. To była taka przybudówka do domu. Drewniana. Koleżanka pomogła mi ściągnąć maszynę niemiecką, bardzo popularną. Oczywiście musiałam mieć opinię Sanepidu i różne rzeczy, wiadomo. To było takie malutkie okieneczko, wyglądałam w nim, jak panienka z okienka (śmiech). Zaczęłam więc kręcić te lody. Później następną maszynę dostawiłam, lody były fajne. I działałam tak przez parę lat. Ale wiadomo, że zimą, to trzeba było okienko zamykać, więc znów myślałam, co zrobić, by coś wykombinować na tę zimę. Pomyślałam o opakowaniach lodów, by można je było wynosić na zewnątrz. Więc zaczęła się burza mózgów z mężem. Wyszło tak, że zaczęliśmy produkcję lodów Cassate. W tym pomieszczeniu, gdzie jest malutka kawiarnia, zaczęliśmy je produkować.

Czyli zaczęły się nowe zakupy i dalszy rozwój firmy?
Tak, musieliśmy zakupić nowe maszyny, trzeba było wyremontować wszystko - i tak się zaczęło. Cassate produkowaliśmy kilka lat. Zaczęło się to wszystko rozwijać, lody zdobyły bardzo dużą popularność nie tylko w Wągrowcu, ale i w całej Wielkopolsce. Woziliśmy je wszędzie: do Poznania, Piły, Obornik, Kcyni, Żnina, Janowca itd. Jak zaczęliśmy je wozić, to okazało się, że to obecne pomieszczenie jest za małe. W związku z tym zaczęliśmy się rozbudowywać i musieliśmy też się doposażyć. Po przenosinach do nowego miejsca, po rozbudowie, w tym miejscu zrobiliśmy cukiernię. Dodam, że oprócz Cassate były też popularne lody tzw. "buźki", czyli lody na patyku. One weszły na rynek - cały Wągrowiec ściągał te "buźki" z Czerwonaka. No, to pomyślałam "czemu nie u nas?!". I zaczęliśmy robić lody na patyku w czekoladzie. Dokupiliśmy jeszcze jedną formę i robiliśmy lody owocowe. To były nasze pomysły. Później były lody Palermo, bakaliowe, serki lodowe. Później weszliśmy w ciasta. Robiliśmy typowe ciasta drożdżowe, pączki, faworki. Sprzedawaliśmy je na tym terenie, ale mieliśmy też 5 cukierni: dwie w Wągrowcu, później w Margoninie i Chodzieży. One już nie istnieją.

Czy chciałaby Pani powrócić do ciast?
Nie wiem. Ale w mojej głowie już coś się knuje i wiem, że nie spocznę na laurach (śmiech). Obecnie robimy szarlotkę i sernik, to są ciasta, które zawsze są popularne.

Czy Pani jest wągrowczanką?
Nie, pochodzę z Gniezna. Z mężem poznaliśmy się na studiach - On jest z Wągrowca. To dom mojej teściowej.

Co działo się dalej z biznesem?
W 2005 otworzyliśmy małą kawiarnię na miejscu cukierni. Stwierdziłam, że to wszystko musi być całoroczne, bo inaczej nie dalibyśmy rady.

Kawiarniane początki były trudne?
No, nie były łatwe. Na początku, z załogą, siedzieliśmy sobie przy kominku i tak czekaliśmy na gości. Ale po jakimś czasie zaczęli przychodzić - od dzieci, po emerytów, nawet młodzież przychodziła na wagary. Okazało się to strzałem "w dziesiątkę". Udało się. Goście bardzo fajnie się tutaj czuli, bo, jak mówili, tutaj jest domowy klimat. Ale szukałam już nowych pomysłów. Zaczęliśmy myśleć o organizowaniu imprez, tak nam bowiem sugerowali goście.

Znając Pani pomysłowość projekt zaczął się realizować...
To był rok 2008, a następnego roku otworzyliśmy już tę większą część, wprowadziliśmy normalne posiłki i zaczęliśmy bawić się kuchnią.

Jaka była tutaj zaserwowana pierwsza potrawa?
To był Devolay. Pierwsza karta miała małą formę. Na początku mieliśmy tylko Devolaye i schabowe. Później to wszystko zaczęło się klarować. Kolejne zakupy nowego sprzętu - ja ogólnie mam bzika na punkcie tego, żeby sprzęt był dobry i czysty. Jeśli nie stać mnie na dobry jakościowo sprzęt, to nie kupuję - czekam, aż mnie będzie stać na niego.

Jakie marzenia ma szefowa Willischa?
Na pewno iść do przodu, nie cofać się i cały czas rozwój. W tej chwili mam plany, które chcę zrealizować - chciałabym lekko poszerzyć asortyment, bardziej pod kawiarnię. A prywatnie? Chciałabym trochę więcej wyjeżdżać i podróżować. Jest mi potrzebny odpoczynek. Bo to się tylko tak wydaje, ale to jest ogrom pracy i odpowiedzialność - tak za pracowników, jak i gości. Wszystko musi być dopracowane. To jest ciężka praca, ale ja to lubię. Tutaj jest całe moje serce.

Czy w czasach wyboru zawodu wiedziała Pani, co chciałaby robić w życiu?
Właściwie nie, choć zawsze jakoś ciągnęło mnie do "spożywki". Padł wtedy wybór żebym skończyła technologię żywności na Akademii Rolniczej w Poznaniu. Studia były bardzo trudne, bo mieliśmy profesorów na bardzo wysokim poziomie. Uczęszczałam jeszcze na różne warsztaty, by się dokształcać.

Wasze nowe smaki lodów w tym roku zostały nagrodzone, prawda?!
Ja nie lubię się chwalić, bo uważam, że nie na tym rzecz polega. Robi się, po prostu to, co się lubi. Smaków nowych było kilka, ale i tak cały czas pracujemy nad nowościami. Mamy obecnie podpisane umowy z marketami, np. z Lidlem i to w całej Polsce, gdzie zawsze jakieś nowe lody dla nich robimy - teraz np. będą lody na Halloween, czy na Marcina. Produkcją zajmuje się cały czas syn, Robert i on wymyśla różne, dziwne rzeczy (śmiech)

Jeszcze z kimś współpracujecie?
Tak, jest współpraca z Karolem Okrasą, którego miałam zaszczyt gościć u siebie. Pewnie będę myślała o nowym spotkaniu

Wrócicie kiedyś do lodów Cassate?
Oj, tego nie wiem. Formy cały czas mamy, schowaliśmy je do magazynu, tak, że... wszystko może się zdarzyć.

Macie w tym roku 40 lat...
Mało jest firm w Polsce, które tyle przetrwały - uważam to za sukces. Na każdy sukces trzeba ciężko pracować. To są lata pracy, wyrzeczeń...

Czy ma Pani zatem jakąś dobrą, złota radę dla ludzi, którzy chcą wejść w taki biznes?
Powiem tak. Żeby wejść w to, to go trzeba czuć. Nie można myśleć, jak inni. Nigdy nic się nie uda, jeśli nie włoży się w to serca. To jest najważniejsze - pomysł połączony z sercem. Wszyscy, którzy do nas przychodzą, dobrze się czują. Dlaczego? Bo wszędzie widać serce. Tutaj stoi np. szafa mojej teściowej - tutaj była Jej sypialnia. Wspomnienia. Co daje przytulność takich pomieszczeń? Właśnie drewno. Jest najważniejszym wystrojem lokalu. Jak się otwierają inne, to wszystko jest takie nowoczesne. Ja uważam, że drewno przetrwa wieki. Tutaj każdy musi czuć się, jak w domu. Lubię też rozmawiać z ludźmi - to jest podstawa.

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wagrowiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto