Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

UMIERAŁ w szpitalu czekając na pomoc

Redakcja
Czy pan Włodzimierz mógł przeżyć? To pytanie wciąż zadaje sobie jego syn. Osobiście zawiózł ojca na pogotowie. Niestety, mężczyzna zmarł tam po długich 40 minutach czekania na pomoc lekarza

Dramat rodziny Mleczaków z Micharzewa pod Wągrowcem rozegrał się 10 stycznia tego roku. - Około godziny 15.10 tata poczuł silny ból serca, z przodu, boku i tyłu klatki piersiowej. Pojawiły się duszności i wymioty. Nie tracąc czasu kazałem mu się szybko ubierać. Samochód stał przed domem.

Podjąłem decyzję, że szybciej będzie, jeśli samemu zawiozę ojca, który miał za sobą przebyty zawał do szpitala, niż będziemy dzwonili na pogotowie i czekali na przyjazd karetki - opisuje tamte zdarzenia syn pana Włodzimierza, Sebastian Mleczak.

Jak przyznaje, w drodze z domu do wągrowieckiego szpitala złamał kilka przepisów ruchu drogowego. - W tym momencie najważniejsze było dla mnie ratowanie taty, aby jak najszybciej trafił pod opiekę lekarzy - przekonuje.
Jak przyznaje pan Sebastian, o godzinie 15.20 dotarli na oddział ratunkowy w wągrowieckim szpitalu.

- Przy recepcji tata czuł się już gorzej. Był bardzo blady i zaczął się trząść, prosił o jakąś tabletkę. Kazano nam jednak czekać, ponieważ pielęgniarka musiała dokończyć kartę przyjęcia innego pacjenta - relacjonuje syn 57-letniego pana Włodzimierza. Jak opowiada pan Sebastian, w międzyczasie jego ojciec prosił o pomoc także pielęgniarkę, która na korytarzu oddziału zajmowała się dzieckiem. - Prosił o podanie tabletki, aby mu ulżyć, gdyż nie mógł wytrzymać z bólu, a ona ze złością kazała mu usiąść na ławce i czekać na swoją kolej - wspomina wzburzony syn mężczyzny.

Jak relacjonuje syn pana Włodzimierza, po około 10 minutach od przyjścia na szpitalny oddział jego ojciec dopiero został zaproszony przez pielęgniarkę. - O godzinie 15.30 pani z recepcji kazała nam dać dokumenty. Wypełniła kartę informacyjną. Prosiłem, aby nam wreszcie pomogli. Tłumaczyłem, że tata jest po zawale. Widziałem, że jego stan się cały czas pogarszał - wspomina syn i dodaje:

- Po jakiś pięciu minutach pielęgniarka wzięła tatę do pokoju. Ja stałem na zewnątrz, jednak przez drzwi słyszałem jak bezczelnym tonem mówi do taty: - „Jak chciał pan zrobić sobie EKG, to do rodzinnego , a nie tu dupę zawracać!” O godzinie 15.40 pielęgniarka wyszła z pokoju. Tata pozostał sam - wspomina pan Sebastian. Minęły kolejne minuty. Niepokojąc się o ojca, pan Sebastian wszedł do pokoju. - Na stole leżały wyniki EKG. Przeczytałem wynik ciśnienia 180. Spytałem taty czy dostał jakieś tabletki.

Odparł, że nie. Widziałem, że jest z nim coraz gorzej. Około godziny 15.50 chciałem wyjść ponaglić personel. Z nerwów pewnie bym im nawymyślał. Tata mnie powstrzymał. Powiedział, że jeszcze wezwą policję, jak będę nieuprzejmy i jeszcze będę miał problemy. Zostałem więc z nim. Pamiętam to doskonale. Stałem przed tatą, a on w pewnym momencie trzy razy charknął i zaczął upadać. Chwyciłem go. Zacząłem krzyczeć: - Ratujcie mojego tatę! Nikt nie przychodził. Oparłem go. Wybiegłem na korytarz, dalej wzywając pomocy. Z pokoiku, gdzie piją kawę wybiegła pielęgniarka - wspomina pan Sebastian. W tym momencie jego ojciec leżał już na podłodze w kałuży krwi. 57-letnim mężczyzną zajął się personel szpitala. Jego syn wyszedł na zewnątrz. - Wybiegłem na dwór, modląc się o życie taty.

Zadzwoniłem do siostry, aby ją poinformować o tym, co się dzieje. Po jakimś czasie wyszedł lekarz. Powiedział, że tata nie żyje - wspomina, ocierając łzy, pan Sebastian. Zdaniem kierownictwa wągrowieckiego szpitala oraz ordynatora oddziału ratunkowego w wągrowieckim szpitalu personel w tym przypadku nie dopuścił się nieprawidłowości. - Z dokumentacji wynika, że cała wizyta na SOR-ze trwała 20 minut.

O godzinie 15.30 mężczyzna został przyjęty, o godzinie 15.50. podjęto akcję reanimacyjną, która była prowadzona godzinę . W momencie przyjęcia nic nie wskazywało, że stan mężczyzny jest tak poważny. Także zrobione badania nie wzbudzały wielkiego niepokoju, stąd personel po ich zrobieniu, powiadomił lekarza, ale nie wzywał go w trybie pilnym. Co bardzo istotne, w momencie, gdy mężczyzna był na oddziale do pomieszczania, w którym się znajdował przyszedł przypadkowo lekarz z oddziału wewnętrznego, lekarz internista, który przejrzał wyniki. W jego odczucie także nie było konieczności błyskawicznego działania - wyjaśnia Mariusz Manikowski, ordynator Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Wągrowcu. Zdaniem medyków, w tym przypadku nie dało się nic zrobić.

- Z informacji od samego pacjenta wiemy, że nie stosował się on do zalecań lekarza rodzinnego. Palił papierosy. Nie zrobił wcześniej zalecanego badania EKG - wyjaśnia Manikowski. Wągrowieccy medycy uważają, że w tym konkretnym przypadku nie dało się nic zrobić.
- Serce nie reagowało podczas akcji reanimacyjnej, która była prowadzona dwa razy dłużej niż zazwyczaj - przekonuje szef pogotowia.

Czytaj więcej w Tygodniku Wągrowieckim

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wagrowiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto