Ponieważ moja praca magisterska będzie dotyczyć terapii śmiechem, zgłosiłam się do Fundacji „Doktor Clown” – mówi o powodach swej decyzji 23-letnia Anna Trzebińska z Wągrowca, która studiuje w Poznaniu i od roku jest wolontariuszką. W Fundacji „Doktor Clown” wolontariusze przebrani za „doktorów clownów” odwiedzają dzieci w szpitalach, próbując przeróżnymi sposobami rozśmieszyć młodych pacjentów i sprawić, by ich pobyt tam przebiegał choć troszkę przyjemniej.
– Staramy się, by wizyty w szpitalu odbywały się regularnie co tydzień. Ja ze swoją grupą odwiedzam szpital im. Krysiewicza w Poznaniu. Wchodzimy na oddział chirurgii dziecięcej i dziecięcy. Leżą tam dzieci po różnych operacjach, z poparzeniami, złamaniami. Choć przykre to są widoki, naszym zadaniem jest nawiązać kontakt z każdym pacjentem i postarać się o jego uśmiech – podkreśla z… uśmiechem pani Ania. „Doktorzy clowni” mają w swych torbach spore zaplecze nietypowych „przyrządów do leczenia” i wywoływania uśmiechu. Wolontariusze robią na przykład bańki mydlane, rozśmieszają małych pacjentów przez pacynki doktorów clownów, które dzieci uwielbiają i chętnie z nimi rozmawiają, robią zwierzęta z balonów, wręczają naklejki dzielnych pacjentów.
– Dla starszych mamy w zanadrzu sztuczki magiczne, żarty. Często pomocna jest zwyczajna rozmowa na rozwianie nudy. Wiadomo, dłuższy pobyt w szpitalu zawsze się z nią wiąże. Nieodzownym elementem „leczenia” przez doktorów clownów są czerwone nosy, które nieoczekiwanie spadają, a bez których niemożliwe jest oddychanie – opowiada o swej pracy w wolontariacie młoda kobieta. I dodaje, że reakcje dzieci są przeróżne. Najczęściej mali pacjenci są bardzo zaciekawieni barwnie ubranymi postaciami i z minuty na minutę w drzwiach sal pojawia się coraz więcej główek sprawdzających, co też takiego się stanie. Zdarzają się dzieci onieśmielone, które dopiero po jakimś czasie włączają się do zabawy.
– Bardzo rzadko, ale trafiają się również dzieci, które się nas boją lub po prostu nie chcą nawiązywać kontaktu. Nad nimi trzeba więc „popracować” trochę dłużej i zazwyczaj udaje się nam je do siebie przekonać, a w konsekwencji ujrzeć ich uśmiech. A to najcenniejsza nagroda za nasze starania – stwierdza wolontariuszka. Zajęcie, którego bezinteresownie się podjęła, nie należy do łatwych, zdarzają się też trudne sytuacje.
– Czasami długo nie mogę dotrzeć do dziecka i kończą mi sie pomysły, jednak wtedy zawsze mogę liczyć na pozostałe clowny. Niewątpliwie najtrudniej jest mi dotrzeć do młodzieży gimnazjalnej, która na początku patrzy na nas z pewnym dystansem. Kłopot może też sprawić dobór odpowiednich zadań do stopnia sprawności dzieci. Chodzi o to, że na przykład dziecku po operacji, które jest po narkozie, nie dam balonika do dmuchania, więc muszę wymyślić coś, co będzie dla niego przyjemnością, a nie wysiłkiem. Niełatwym zadaniem jest totalne oderwanie się od rzeczywistości. Wraz z założeniem stroju doktora clowna muszę odłożyć na dalszy plan myśli i ewentualne prywatne problemy, zły humor i całkowicie poświęcić się dzieciom. Często człowiekowi zaczynają napływać łzy do oczu, ale przychodzimy do dzieci po to, żeby je zabawić, rozweselić, a nie płakać z nimi. Często też zastanawiam się, czy to dzieci swym uśmiechem nie robią więcej dla mnie niż ja dla nich. Jest to ogromna satysfakcja, kiedy nie chcą nas wypuścić z oddziału…
Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?