Wyobraź sobie maleńką, bo mierzącą zaledwie 4-metry łajbę na tle wielkich i bogatych jachtów. Posiadaczem właśnie takiego "maleństwa" jest wągrowczanin Wojciech Woźniak. Jego jacht, jak przystało na prawdziwą żaglówkę, ma swoje imię. Na "Mikim" 75-latek odbył dwie duże wyprawy, które mogą wydawać się nieprawdopodobne. Pan Wojciech udowadnia, że chcieć, znaczy móc i że wiek nie ma żadnego znaczenia w spełnianiu swoich marzeń.
Powrót do przeszłości
Wioślarstwo i kajakarstwo towarzyszy panu Wojciechowi od czasów młodości. Jak wspomina, kiedy był jeszcze w zawodówce, postanowił znaleźć jakiś sposób na spędzanie wolnego czasu. Wówczas to dołączył do klubu wioślarskiego. Wtedy to, w 1964 roku, jako 16-letni chłopak wziął udział w spływie kajakowym, który postanowił powtórzyć... z okazji swoich 70-letnich urodzin.
- Mam własny jacht, który kupiłem w 96 roku i sam wyremontowałem. Jego wymiary to 4 na 1,8 metra - mówi z uśmiechem wągrowczanin.
Pan Wojciech wypłynął na wyprawę sam, bo... nikt inny prócz niego nie zmieści się do mierzącej zaledwie 45 centymetrów koi. "Miki" nie ma silnika, a więc można nim płynąć tylko wykorzystując wiosła.
Wyprawa numer jeden
Jak już wspomnieliśmy, pan Wojciech wypłynął w pierwszy samotny rejs z okazji swoich 70. urodzin. Jak sam mówi, wypłynął bez większego przygotowania. Choć pierwotnie zakładał, że będzie płynął przez około 5-7 dni, jego wyprawa trwała aż 27 dni!
- Chciałem odtworzyć trasę z 64 roku. Wypłynąłem z pobliskiej Pakości (powiat inowrocławski) i miałem odbyć krótki rejs, by sprawdzić swoją wytrzymałość. Płynęło mi się jednak tak przyjemnie, że dopłynąłem między innymi do Gorzowa, Kostrzyna, a stamtąd do Szczecina, gdzie popływałem wśród olbrzymich jachtów na Zalewie Szczecińskim. Łącznie pokonałem 704 kilometry - mówi dumnie wągrowczanin.
Pan Wojciech nie ukrywa, że czuł się podczas rejsu fantastycznie. Jak mówi, przebywał tylko ze sobą i tylko na siebie mógł być zdany. Zapytaliśmy go o techniczne aspekty jego podróży.
- Na moim jachcie nie ma miejsca na duże zapasy, dlatego zakupy robiłem w miastach, do których dopływałem. Spałem zawsze na wodzie. Uważam, że najbezpieczniej jest w trzcinie, gdzie praktycznie nic mi nie grozi. Na kanałach nie szło spać, bo kiedy przepływały obok potężne łodzie, cały mój jacht się trząsł. Pierwsza wyprawa była takim zbieraniem doświadczeń. Prawdę mówiąc nie miałem nawet mapy czy smartfona. Posiadałem tylko zwykły telefon, by być w kontakcie z synem, który przywiózł mnie i jacht z powrotem do Wągrowca - wyjaśnia.
Druga wyprawa i zdobycie Morza Bałtyckiego
Wojciech Woźniak w 2020 roku wpłynał po raz drugi. Tym razem jednak spełnił jedno ze swoich marzeń, bo... wpłynął do Bałtyku!
- Znów wypłynąłem z Pakości. Kiedy dopłynąłem do Bydgoszczy, opłynąłem tamtejszy tor wioślarski. Tą samą trasą co ostatnio dopłynąłem do Szczecina, a dalej do Dziwnowa. Z tej miejscowości wpłynąłem do morza. Choć miałem zamiar przepłynąć aż do Kołobrzegu, kiedy byłem na morzu drastycznie zmieniła się pogoda. Fale zaczęły być wyższe niż mój jachcik i zaczęło robić się niebezpiecznie. Postanowiłem dobić do brzegu. Skończyłem swój rejs w Mrzeżynie - opowiada wągrowczanin.
Tym razem pan Wojciech był lepiej przygotowany do wyprawy. - Miałem już smartfon, który pozwalał mi na bieżąco sprawdzać pogodę. Widoków, które miałem na trasie, nikt mi nie zabierze - mówi.
Druga wyprawa trwała około miesiąca, a trasa liczyła dokładnie 634 kilometry.
- To świetne doświadczenie. Podczas podróży zamieniałem słowo z innymi wioślarzami czy wędkarzami, których spotykałem bardzo często. Wielu z nich nie wierzyło mi, że nie mam silnika. Byli i tacy, którzy musieli to sprawdzić na własne oczy - tłumaczy dumny z siebie 75-latek.
Pan Wojtek także w tym roku miał wypłynąć, jednak nie pozwolił mu na to nieszczęśliwy wypadek.
- 14 lutego tego roku wybrałem się na łyżwy na Jezioro Durowskie. Niestety, upadłem tak niefortunnie, że złamałem rękę w nadgarstku. To uniemożliwiło mi wypłynięcie w długą trasę. Pomimo to 17 sierpnia wyruszyłem w około 300-kilometową trasę po okolicy - przyznaje.
Wojciech Woźniak prywatnie
Pan Wojciech z zawodu jest budowlańcem. Pochodzi z Wągrowca, jednak uczył się w Poznaniu. Tam ukończył technikum wieczorowe. 2 lata po ukończeniu szkoły wrócił do Wągrowca, gdzie uczestniczył w budowie m.in. osiedla przy ul. Jeżyka, Słowackiego czy motelu nad jeziorem. Jego żona także jest technikiem budowlanym. Wspólnie pracowali m.in. przy budowie ośrodka wypoczynkowego w Dąbkach nad morzem. Pan Wojciech ma córkę i dwóch synów. Jak przyznaje, rodzina wspiera go w realizacji jego pasji.
ZOBACZ TAKŻE
echodnia Policyjne testy - jak przebiegają
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?